2013-06-25

Expedycja IV KONGO - bardzo bliski nam projekt :)

Dlaczego bliski?
Bo organizatorzy tej edycji pragną przybliżyć Polskę i polskość na każdym etapie wyprawy. Choć celem jest dotarcie do serca Afryki - Konga, to jednak pokonanie 14 tysięcy kilometrów autem z napędem 4X4 i poznanie zwyczajów oraz życia codziennego tej części Afryki jest wyróżnikiem. Ponadto pomysł przewiezienie śniegu z Kasprowego i dostarczenie go do Dakaru już zapowiada się świetnie. Zaglądajcie na ich stronę, czekajcie na wieści  i rozwój sytuacji...my chętnie pokibicujemy takiemu wydarzeniu! A przy okazji zapoznajcie się z poprzednimi niezwykłymi trasami jakie przemierzyła Expedycja.





2013-03-18

Wspomnień czas....

Minął właśnie rok od ukończenia podróży.... a jej melodia wciąż głośno gra w naszych sercach.
Zarażeni nieuleczalną chorobą "odkrywania" drepczemy niecierpliwie a oczy wypatrują już na mapie świata kolejnych kierunków....
Wiemy, że jeszcze nie teraz, to jeszcze nie czas, ale już kiełkuje w głowie następny ciekawy pomysł.

Na razie jednak, przypomnijmy sobie jak to było gdy pokonywaliśmy NIEMOŻLIWE ;-)



2013-01-11

Podróże to prawdziwy Lajfstajl ...



A o co konkretnie chodzi?... o to, że znika jedna z ważniejszych kategorii w tegorocznej edycji "Blog Roku" a mowa o "Podróżach".
Zatkało mnie, kiedy przeyczatełem o tym na www.nawlasneoczy.wordpress.com
Jeszcze bardziej mnie zatkało, że kategoria ta trafia do jednego konkursowego worka z lajfstylowym życiem. No na pierwszy rzut oka niby nic takiego bo dla niektórych podróż to właśnie styl życia a nawet więcej to ideologia, "religia" a wręcz filozofia życia ale ... podróże mają swoje festiwale, swoich pasjonatów i bardzo wiele do pokazania oraz opowiedzenia, chyba jednak w nieco inny sposób niż o codziennym życiu piszą autorzy blogów "lajfstajlowych".  Nie, wcale nie lepiej czy gorzej - zupełnie inaczej. Na czym polega subtelna różnica opisuje krótki tekst autorów wesołego happeningu:


Koleżanki i Koledzy Blogerzy,
Drodzy Czytelnicy,
Drodzy organizatorzy Blogu Roku,

my, blogerzy podróżniczy, musimy dziś głośno i otwarcie zaprotestować przeciwko sytuacji, w jakiej decyzje organizatorów konkursu “Blog Roku”, likwidujące kategorię “Podróże” i dodające blogerów podróżniczych do kategorii “Lajfstajl”, postawiły naszych wspaniałych kolegów i koleżanki, blogerów lajfstajlowych.
Blogosfera podróżnicza od dłuższego czasu walczy o to, aby nie patrzeć na nią tylko przez pryzmat “kościółków” i muzeów. Podkreśla, że jest jedną z najtrudniejszych form „stylu życia” – wymaga odważnych decyzji od blogera jako człowieka, a potem – karkołomnych czasami poświęceń, aby blogować z najdalszych zakątków świata. Dziękujemy, że zostało to zauważone i docenione.

NIGDY jednak nie chcieliśmy niszczyć kategorii „lajfstajl” – tak modnej, popularnej i ciekawej w 2012 i w kolejnych latach na pewno także. Przecież żadne zdjęcia, opisy kaw, przeżyć, ubrań nie mogą się równać z tym, co ma do zaoferowania blogosfera podróżnicza, tfu, lajfstajlowa. Na starcie jesteśmy w lepszej, bo egzotycznej i barwnej, pozycji wyjściowej. Tak nie można, Drogi Blog Roku.

Dlatego, w trosce o dobro naszych kolegów i koleżanek, sugerujemy, żeby w konkursie “Blog Roku” utworzyć dla nich nową kategorię, aby mogli być uczciwie ocenieni. Chcemy podkreślić, że te dość bliskie gałęzie blogosfery – lajfstajlowa i podróżnicza – jednak diametralnie się różnią – od podejścia i inspiracji, przez styl, zainteresowania i zaangażowanie, po miejsce i warunki pisania. Żeby raz na zawsze ten podział pokazać, w najbliższych dniach wielu blogerów udowodni, że podróże to prawdziwy lajfstajl.

Jeżeli jednak organizatorzy wolą inaczej – blogerzy podróżniczy z chęcią wrócą do swojej starej sekcji “Podróże...” albo kategorii specjalnej, chyba, żeby takową otrzymać, trzeba mieć “urodziwego” sponsora...

Reasumując - nie chcemy niszczyć jakże cennej części blogosfery, którą są tradycyjnie pojmowane blogi lajfstajlowe. Sami wielu blogerów znamy i z wielką chęcią czytamy.

Z blogerskimi pozdrowieniami,

Ania i Jakub


trochę inny "stajl" życia :)


2012-09-27

Perełka na mapie polskich festiwali podróżniczych

Jesienią, kiedy za oknem szybko robi się szaro, kiedy drzewa odczepiają kolejno swoje pożółkłe liście, kiedy zamiast o zimnym piwie częściej myślisz o ciepłej herbacie, kiedy masz ochotę przenieść się na inny kraniec świata. Ukryć się gdzieś w zakątku dżungli, wdrapać się na jakąś górę by rozejrzeć się po horyzoncie. Myślami wracasz do czasu spędzonego pod żaglami lub marzysz by na chwilę posiedzieć w gorącym słońcu Afryki...
Pęka bańka mydlana wypełniona marzeniami i wspomnieniami a ty wracasz do rzeczywistości. Jest jednak szansa aby znaleźć się ponownie w dalekiej krainie. Bo czasem jedni ludzie są jak wizjonerzy i konstruują dla innych machinę zmiany czasu i przestrzeni. Takimi właśnie stali się twórcy 1 Festiwalu Przygody Wanoga z Wejherowa. Brawa za czas i brawa za miejsce. Przejrzałem listę prelegentów - same wspaniałe osobistości, sprawdziłem tematy - wyjątkowe i przyciągające uwagę.  Samo Wejherowo - to już brzmi dumnie, festiwal jeszcze się zaczął a ja już jestem pewny, że będzie to perełka na mapie polskich festiwali podróżniczych.
Dla tych, którzy podniosą alert i ogólne ajwaj, że są bilety, że karnet na trzy dni to całe dwie dyszki i....że "poczekam na Kolosy" od razu rzucę coś na ruszt, niczym wujek Andrzej - mistrz ciętej riposty :
- Poczekajcie na Kolosy, bo warto ale nie przegapcie Wanogi, bo przyjdą z pewnością tylko ci, którzy naprawdę podróże kochają.*

*odnoszę się tutaj to nieeleganckiego (napiszę sobie w nawiasie: chamskiego) zachowania wobec jednego z prelegentów podczas ostatnich Kolosów, gdy przylazł ktoś z ulicy, bo za darmochę było.

Zresztą oceńcie sami zaglądając na ich stronę i podejmijcie decyzję. Ja, żałować jedynie mogę, żem daleko od szosy i 5-ego października  na tym wspaniałym wydarzeniu nie dam rady być. Jednakże spróbuję za rok.
Życzę powodzenia i wspaniałych wrażeń...a prelegentom - najlepszej publiczności...Trójmiejskiej :)





2012-07-21

Nie ma takiego miasta Warszawka :)


Znowu otworzyły się wrota czasoprzestrzeni i zgodnie z tą teorią zatrzasnęły się za nami drzwi McDonaldsa. Już na pierwszym przystanku załadowała się do tramwaju grupa etnicznie różnorodna. Jadą w ciszy jak w chińskim metrze, trzymając ogromne pakunki. Nasz przystanek, wysiadamy a tam na chodniku stoi trójka starszych Państwa i głośno rozmawiają, w którymś z bałkańskich języków, wymachując rękoma gestukulują jakby cieli powietrze wielkimi mieczami. Przechodzimy przez jezdnię i mijamy na pasach grupę wesołych azjatów. Spoglądam na córkę a ona odwzajemnia  się zaskoczoną miną. Kiedy widzimy czarnoskórego mężczyznę na rowerze a zza rogu wyłania się młoda chinka w klasycznym, wietnamskim, okrągłym kapeluszu zatrzymuję się w miejscu. Dziwnie się czuję bo mamy ze sobą bagaże, słońce bezlitośnie smaży z nieba jak w tropikach, ludzie rozmawiają w niezrozumiałym dla mnie języku ... ale przecież wiem gdzie jestem. Gdybym spotkał nacje europejskie to pomyślałbym, że to niedobitki z EURO 2012. Jetem przecież w Warszawie i to na jakimś jej – zdaje się – krańcu. Zostało nam jeszcze do przejścia kilkaset metrów aby zalogować się w magicznym miejscu o bajkowej nazwie: hotel Metro. Trochę nas rozprasza to, że dzielnica jest bardziej przemysłowa a sam lokal usytuowany jest na terenie zakładów MPO :) - w końcu mogło być gorzej, bo zamiast kontenerków hotel mógłby być zbudowany z Toy-Toy'ów.


Mijamy jeszcze sklep spożywczy o równie romatycznej nazwie „Czar PRL-u” z ogromną kartką na zakupy wprost ze smutnych czasów na  reklamowym banerze. Docieramy wreszcie do naszej „sypialni”. Wchodzimy na podwórze i …. co widzimy? Ustawione aż w trzech warstwach kontenery mieszkalne w regularnej figurze „L”. Wita nas starsza pani i z rozbrajającym rosyjskim akcentem dokonuje czynoości zakwaterowania. Trochę jak na budowie, trochę jak w parku rozrywki i trochę jak na wielim kiermaszu. Idziemy zobaczyć nasz pokój za pięć stów za dziewięć dni i czujemy, jakby ktoś nas obserwował. Spoglądamy w górę a tam z krużganków patrzy na nas kilkanaście par męskich oczu. Teraz to dopiero jazda bo aż na usta ciśnie się Namaste, Salaam i Priviet. Jednym ruchem przenosimy się do Indii, Pakistanu, Czeczenii i Iranu. 
Ponieważ temperatura pomimo wieczonej pory sięga kilka stopni powyżej trzydziestej kreski, wszyscy panowie wystawiają swoje plastykowe krzesełka przed drzwi kontenerków i grzebią w telefonach, klikają coś na laptopach lub tradycyjnie już – po prostu patrzą. Nie robi to na nas większego wrażenia, przyzwyczajeni do tego podglądania też siedzimy na progu naszego pomieszczenia i gapimy się na nich. Gdy zapada zmrok z kuchni zaczynają dochodzić znane nam egzotyczne zapachy. Smażone warzywa i wyraziste przyprawy, tak gotuje hinduski kucharz dla swoich kolegów a nam aż ślinka cieknie bo zgubiliśmy po drodze resztę naszych kanapek. Panowie zbierają się w salce telewizyjnej i głośno komentują rozpoczęty przed chwilą mecz finały pomiędzy Hiszpanią i Włochami, przekrzykując  Dariusza Szpakowskiego. Języki jak w pod wieżą Babel a całego uroku dodaje jeszcze młoda czeczenka, która krąży wolniutko po hotelowym placu i dość głośno słucha pięknych arabskich melodii  z komórki. Hiszpania wygrywa, wyłączamy nasz trzeszczący telewizor i idziemy spać.


Rano prysznic, który jest w kontenerku obok a w kabinach pomimo tego, że są drzwi suwane to jednak nie ma szybek… Jest za to ciepła woda. Kiedy wracamy pani recepcjonistka podhodzi do nas i mówi „Ja priniosła wam lodówku”. Urocze i …dziwne miejsce.

Cel naszej kilkudniowej wizyty w stolicy jest pośrednio związany z podróżą dookoła świata. Nadszedł bowiem czas na rozliczenie się ze szkołą. Szkoły Polskie Za Granicą mają swoją wielką zaletę, gdyż umożliwiają kontynuowanie nauki  i brak potrzeby rozłąki z polską szkołą kiedy przebywamy za granicą. Chyba jedyną wadą są egzaminy, które trzeba zdać po przyjeździe - zwłaszcza patrząc z perspektywy ucznia. Nie ma jednak innej rzetelnej metody sprawdzenia poziomu przyswojenia  materiału jak egzamin pisemny i ustny z wszystkich przedmiotów, czyli łącznie tych egzaminów 22. W tym miejscu wystarczy chyba, że napiszę, iz egzaminy zostały zdane ... przecież w końcu o to właśnie chodziło. 

Próbka kreatywnego sposobu myślenia licealistów?

W czasie kiedy duża A. męczyła się w piekielnie gorącej sali   i zamiast pisać test z geografii, gapiła się w sufit ja postanowiłem zwiedzić trochę okolicę, w której mieści się stołeczna "jedynka". Na usta cisną się słowa pewnej piosenki "Zielony Żoliborz, (pik pik) Żoliborz" bo rozglądam się wokół a tam zielono, cichutko i spokojnie. I faktycznie ... bardzo zielono. Spaceruję pomiędzy domkami i natrafiam na miejsce, które mam  w znajomych na FB (sic!) a jest to niewiarygodny, ekologiczny hostel Wilson. Miejsce napędzane ekologią,  zieloną ścianą i oferujące najlepsze (według mnie jedno z najlepszych) piw oraz - chyba jedyne w Warszawie - kapsułowe miejsca do spania.  Wszystko ze smakiem i świetnym pomysłem, nowocześnie i 
światowo. Na parterze knajpeczka dla obieżyświatów  Klub Podróżnik Polska, w której odbywają się pokazy slajdów z najpiękniejszych miejsc naszego globu oraz spotkania z podróżnikami. Oh, o takim miejscu zawsze marzyłem...piękna motywacja do działania.


Jeszcze jedna perełka z Żoliborza.

Czas spędzaliśmy głównie pomiędzy szkołą, naszą egzotyczną bazą i powtórkami materiału, tramwajami, autobusem, metrem i centrum. Wybraliśmy się tylko aby przejść tym samym, co Rosjanie mostem w drodze na stadion, po to by spędzić chwilę na plaży i przepłynąć małym promem z powrotem na drugi brzeg a potem posiedzieć wieczorem wraz z innymi na nadwiślańskim wale.


Pozostały czas to niekończące się spacery, sen i walka o przetrwanie, czyli próba znalezienia taniego wyżywienia w europejskiej stolicy. To dziwne ale akurat w tym przypadku nie było z tym żadnego problemu. Wegetariańskie, chińskie, wietnamskie i arabskie  za 10 złotych za obfity obiad (na Ochocie nawet za mniej niż za dychę) a dla wybrednych coś od Magdy Gessler czyli elegancki fast food MG Eat. Wynika z tego, że wystarczy poszukać a znajdziemy coś na ząb. Po każdym powrocie z Wa-wy jestem pozytywnie naładowany. Po pierwsze tym, że jak każde tak duże miasto tętni życiem i energią a po drugie, dzięki wielokulturowości  daje "kolorowy" obraz Polski wraz ze wszystkimi jej smakami i zapachami :)

A na deser przepyszna baklava.

2012-06-04

Tydzień książki i dziecka :)

Czy przetrwa miłość kupiona za kilka włosów? Nie można przejść obojętnie obok tak zadanego pytania, jak i nie można również odłożyć książki znalezionej na bibliotecznej półce, która opowiada o Tangerze,  o życiu rodzinnym, o wielkiej miłości i o rzeczach nierozłącznych z Marokiem -  magii, wróżbach, czarach i zabobonach.  Niezwykła książka o niezwykłym uczuciu podana oryginalną prozą Mohammeda Mrabeta w "Miłości za kilka włosów". Opowieść o zderzeniu z europejską cywilizacją ukazuje dlaczego tak trudno czasem pojąć nam, że Marokańczycy tkwią głęboko w przesądach, czarach i magicznych rytuałach. Główny bohater tak sam się tłumaczy:
"Nie ma nic złego w świecie, gdzie można dostać miłość za kilka włosów".... czy aby na pewno nie ma w tym nic złego? 

Już wychodziłem z biblioteki, kiedy z okładki niebieskiego tomiku spojrzał na mnie starszy dżentelmen z siwą brodą, podparty łokciem w głębokiej zadumie. Któż to? - zapytałem siebie. Czy możliwe jest aby nie znać jednego z najwybitniejszych amerykańskich poetów? Oczywiście, że możliwe. Z tym, że będąc w czasie  naszej podróży zarówno w Maroku, jak i w Stanach postanowiłem przyjrzeć się bliżej tejże postaci a właściwie temu co napisał. No, i tutaj się zdziwiłem bo znany mi fragment wiersza w "Stowarzyszeniu Umarłych Poetów" to właśnie dzieło Walta Whitmana "O, Kapitanie, mój Kapitanie" poświęcony Abrahamowi Lincolnowi. Znalazłem coś, co zapewne czuje wielu z nas a Whitman ubrał to w takie oto słowa:
" Nigdy więcej nie było początku, niźli dziś,
Nigdy więcej młodości i starości, niż teraz,
I przenigdy więcej istnieć nie będzie doskonałości,
niż teraz..."

Dzięki Beacie mieliśmy (w sensie, że dzieci miały) piękny Dzień Dziecka. W sobotę zaprosił nas na audycję radiową do rozgłośni Radia Gdańsk Włodek Raszkiewicz, który oddał tego dnia mikrofony dzieciom z Uniwersytetu Dziecięcego Unikkids oraz nam :) Gościem był  również dyrektor oliwskiego zoo oraz pies Joy i jego właścicielka.  Kilkanaście dzieciaków zgromadzonych wokół mikrofonów zadawało nam pytania a my próbowaliśmy zaspokoić ich ciekawość. 


Pełen spontan, zero scenariusza a rozmowy mknęły po tematach jak antylopy po sawannie ... i to był chyba największy urok tego wydarzenia. Pan Włodek raz na jakiś czas naprowadzał dyskusję na właściwy tor ale i tak kierunek nadawały dzieciaki pytaniami otwartymi z serii: "A jak było nocami?". To oczywiste, że nie mogłem szczerze odpowiedzieć na to pytanie :)


To nasza druga "przygoda z radiem" i czuję, że w tych niezwykłych, dźwiękoszczelnych pomieszczeniach istnieje pewna magia, która sprawia, że czas w nich płynie inaczej. Niby zegar ten sam ale minuty uciekają jak zwariowane. Spoglądasz pierwszy raz, jest jedenasta. Zerkasz po chwili a tam wskazówki łączą się równiutko w samo południe. Siedzę przy mikrofonie i zastanawiam się co powiedziałem, czy to było z sensem i jestem na siebie zły, że nie udało mi się wszystkich wrażeń i przemyśleć przekazać słuchaczom....może jeszcze kiedyś będzie okazja :)

Wpisy w indeksy dla małych studentów :)


Jest taki malutki podróżnik. To pan Maluśkiewicz, który wyruszył w łupince orzecha w poszukiwaniu wieloryba. 
- To coś dla ciebie! - powiedziała Justyna, człowiek orkiestra i lider akcji Cała Polska Czyta Dzieciom. -Może przeczytałbyś to dzieciakom, pasuje jak ulał.


W dzisiejszy poniedziałkowy dzień, w centrum Integracja w Gdyni zebrała się grupka maluchów aby posłuchać jak czytam im wierszyk Tuwima i opowiadam jak to jest w podróży. Potem Justyna przygotowała łupinki, żagle z papieru i plastelinę do budowy okrętów Maluśkiewicza. Wszystko to z okazji XI Ogólnopolskiego Tygodnia Czytania Dzieciom. Jestem szczęśliwy, że mogłem w ten sposób przyłączyć się do akcji a czytanie dla takich słuchaczy to sama przyjemność. 

Taki tydzień.... książki i dziecka :)


2012-05-31

Zakazane jak dla karawany czarny szlak ...

- Czy to nie jest przypadkiem zbyt niebezpieczne? - padło pytanie mojego znajomego, którego zawsze oceniałem jako twardo stąpającego po ziemi.
- Ale co? Podróżowanie indywidualne? - odpowiedziałem lekko zaskoczony.
Kolega spojrzał na mnie jakbym zadał mu pytanie z anatomii na pierwszym roku AWF w Gdańsku.
- To, że szwędacie się po świecie to mnie nie rusza, wiele osób tak robi ale o dzieci mi chodzi. Wiesz w resorcie nad ciepłym morzem jest bezpiecznie. Masz opiekę, animatorów, ogrodzony obiekt i wszystko podane pod nos.
Teraz to ja się pochyliłem nad tematem bo chciałbym mu jak najlepiej wytłumaczyć to, co czuję.
- Zgadzam się, każdy wypoczywa jak lubi. Jedni wybierają wspomniany przez Ciebie All Inclusive, drudzy skaczą ze skały na wiewiórkę, inni zaś pakują plecak i idą  w nieznane. O ile z dzieckiem na wakacjach w wygodnym resorcie jest wszystko przewidywalne a  z dzieckiem na plecach w wingsuit flying to ekstremum  dla mnie nie do zaakceptowania, to zabranie malucha w świat, w podróż bez planu ma w sobie coś z jednego i drugiego.
- Chyba żartujesz! Nie wiesz dokąd jedziesz, nie wiesz gdzie będziesz spał i jeszcze zabierasz ze sobą dzieci?  Nie jesteście studentami wolnymi jak ptaki tylko rodzicami. - kontynuował kolega, który zawsze życie miał poukładane jak skarpetki w szufladzie...kolorami.
- Widzisz, wszystko zależy od tego, jak funkcjonuje rodzina, chodzi też o zaufanie...wzajemne. Dzieciaki w pewnym sensie zależne od rodziców, w zamian za swoje zaangażowanie i trud podróży zawsze muszą zostać nagrodzone tym, co najbardziej lubią. Może to być na przykład kąpiel w basenie w eleganckim hotelu po dwóch dniach zmagania w ciężkim pustynnym otoczeniu. Dzieci raczej z natury nie są zmotywowane do ekstremalnych przeżyć i zgadzam się z Tobą, trzeba to dozować w zależności od indywidualnych możliwości. A to,  że podróżujesz do miejsc, które przegapiłeś będąc studentem, w dodatku ze swoimi dziećmi, to że razem z nim to  przeżywasz, patrzysz na świat ich oczami - to jest coś niezwykłego. Styl podróżowania nie jest zależny od wieku. W Stanach zapytano nas jak podróżujemy, odpowiedzieliśmy, że korzystamy z Couchsurfingu  i ogólnie się hostujemy. Facet w drogiej, nienagannie wyprasowanej koszuli z drinkiem w ręku spojrzał na nas z politowaniem i powiedział, że on też tak podróżował, jak miał dwadzieścia lat i był na studiach. Wtrąciła się na to jego żona i dodała: "Wtedy było fajnie, teraz nas zabierzesz dziesiąty raz na Florydę, w to samo miejsce." Status nie zobowiązuje, robisz co chcesz.
- Ale powtórzę pytanie, czy to jest bezpieczne?
- Każdy ma intuicję, przeczuwasz czy coś jest nie tak. W przypadku podróżowania z dziećmi, przynajmniej ja zaostrzam ją do bólu. Kiedy czuję, że choćby jest niewielki procent ryzyka, nie wchodzę. Nie wchodzę w bramę, w uliczkę, do kogoś do domu. Nie jadę w miejsca, które ktoś opisał jako niebezpieczne lub do kraju, w którym z różnych powodów mogłyby nas spotkać kłopoty. Nie wolno jednak dać się zwariować, na przykład wiadomościom. Nakręcanie się nie pomaga, trzeba trzeźwo patrzeć na świat i pozbyć się stereotypów. 
- Jak ludziom do domu włazić??? - podniósł  głos i patrzył na mnie z otwartą buzią.
- Pamiętasz jeszcze, co to wiara w ludzi? A jak  podeprzesz ją oceną innych, ten kredyt zaufania rośnie. Tak się dzieje na portalach, które umożliwiają goszczenie się u ludzi. Uwierz mi, z takiej gościny pozostaje coś jeszcze, coś więcej - często przyjaźń  na całe życie. Oczywiście musisz być czujny i ciągle ufać własnej intuicji,  w końcu to ty jesteś dorosły. Bywa, że w czasie podróży zachodzisz do domu zupełnie obcych ludzi, napić się herbaty, przenocować, ale to ty decydujesz, zawsze możesz podziękować i zwyczajnie w świecie wyjść.
- To brzmi trochę jak bajka o pięknym świecie...
- Bo świat właśnie taki jest. Jest na nim, wbrew pozorom, więcej dobrego niż złego. 
Kolega zamyślił się na chwilę, jakby zebrał całą naszą pogawędkę w jedną myśl.
- A skąd wiesz, że jest bezpiecznie w miejscu, do którego zmierzasz?
- Nie wiem tego, nikt nie jest w stanie przewidzieć co czeka na nas za rogiem. Ty też jesteś rodzicem od niedawna. Za chwilę będziesz decydował o tym, czy jazda samochodem przez Polskę w letni dzień, w pełnym słońcu z twoim dzieckiem jest rozsądna bo może lepiej pojechać nocą. Właśnie o to chodzi, chodzi o decyzje, które są dobre dla naszych dzieci, każdy rodzic sam musi zdecydować, czy zabrać swoją pociechę na trekking w Himalaje, wycieczkę po dżungli, zamieszkać z bobasem w buszu czy może lepiej jechać na Mazury. Nie wyobrażam sobie z drugiej strony ruszyć w świat z dzieckiem bez wcześniejszego przygotowania. Po co potęgować stres, który udziela się również maluchom. Jeśli czujesz się na siłach pojechać sam, to możesz też z dzieckiem. Pamiętać tylko trzeba, że odpowiadasz już za więcej niż jedną osobę a realizację układaj dla całej rodziny...równomiernie i sprawiedliwie.
- Aaa.... - chciał coś dodać ale mu przerwałem.
- Aaapteczka musi być. Zresztą zdrowie jest najważniejsze i nim nie żonglujemy. Czujesz respekt przed chorobami tropikalnymi to stosuj profilaktykę, bledniesz na myśl o malarii, nie jedź w miejsca gdzie występuje lub zadbaj o zabezpieczenie przed ukąszeniem. Niech tylko nie paraliżuje cię sama myśl o przykrych niespodziankach bo pomyśl, że grypa również może być groźna w skutkach...
- A gdzie nie jechać?
- Chyba: gdzie jechać? Są takie miejsca gdzie nie zabralibyśmy dzieci, takie czarne szlaki dla naszej karawany. Nie znaczy to wcale, że ktoś inny tam nie pojedzie. Może i my, dzieci rosną,  sytuacja się zmieni bo świat się zmienia. Wszystko zależy również od własnego wyczucia, sprawności i swoistej pewności siebie. Rodzicielstwo nie powinno ograniczać a jedynie w miarę potrzeby korygować podróżnicze plany.

Posiedzieliśmy jeszcze tak chwilę w ciszy. Po kilku minutach kolega spojrzał na mnie i testując moją cierpliwość zapytał:
- A gdzie byś proponował, tak na pierwszy raz?
Zaśmiałem się, uruchomiłem internet w komórce i pokazałem mu stronę: www.malypodroznik.pl
- Sprawdź sam, co mówią inni młodzi rodzice :)


Mam do Pana prośbę...

Wciąż jestem pod wrażeniem przygotowania sali kinowej Akwarium Gdyńskiego do prezentacji. Światła, dźwięk i ekrany sterowane z dotykowego pulpitu, wygodne siedzenia i...nieco  już zużyty projektor :)
Wszystkiego mieć nie można, choć i ja nie jestem bez winy bo gdy wyświetla się z udostępnionego sprzętu mogą być niespodzianki. Lekko zawiedziony jakością odtwarzanego obrazu byłem zły na własny sprzęt, który jest teraz w serwisie. Takie dążenie do perfekcyjności potrafi napsuć krwi, zwłaszcza jeśli spędziło się nad swoim "dziełem" prawie tydzień...
Najpiękniejsze jest to, że Klub Podróżnika ma swoich zagorzałych i wiernych widzów, na których zawsze można liczyć. Nie inaczej było tym razem, z tym, że sala uzupełniona była przez krewnych i znajomych królika (tym razem w roli królika wystąpiłem ja). Zabrakło kilku ważnych osób ale... jak wspomniałem wcześniej, wszystkiego mieć nie można.
Zanim jeszcze padły pierwsze oficjalne słowa prezentacji, kilka sympatycznych starszych Pań wianuszkiem okrążyło Arlettę i zasypało gradem pytań. Dziewczyna z nie znikającym uśmiechem na buzi "broniła się" się sensownymi odpowiedziami a ja usłyszałem tylko jedną z ostatnich:
- Nie, proszę Pani na Kubie nie byliśmy...jeszcze.
"Jeszcze" - to w ustach kogoś kto powiedział, że na razie ma dosyć podglądania świata brzmi obiecująco. Może jeszcze kiedyś i tam nas poniesie. A może już ją samą.

Najważniejsza jednak rzecz stała się po pokazie. Podeszła do mnie kobieta i z ewidentnym wzruszeniem oznajmiła:
- Dziękuję wam za tą podróż, dziękuję w imieniu tych, którzy z różnych przyczyn nie chcą bądź nie mogą.  Wielu z nas już nigdzie nie pojedzie a dzięki ludziom takim jak wy, możemy to zobaczyć  i wspólnie przeżywać. Niektórzy się boją,  a przecież pokazaliście, że można. Nawet z dziećmi można.
- No wie Pani, te nasze dzieci to już nie są takie malutkie, same plecaki noszą  a czasem to i rodzicom pomogą. - odpowiedziałem.
Kobieta popatrzała na mnie z politowaniem i dodała:
- Przemawia przez pana skromność a ja mam do pana taką prośbę... jedźcie w świat z tym waszym projektem, do innych dzieci jedźcie...
- Ja to bym pojechał już dzisiaj ale wie Pani... wszystkiego mieć nie można.




2012-05-19

Klub Podróżnika Akwarium Gdyńskiego :)

"Klub Podróżników Akwarium Gdyńskiego, zaprasza w czwartek 24 maja o godz. 18 na pokaz rodziny Kwiatkowskich: „Dookoła świata – w pogoni za marzeniami”. Zabierzemy Was w wyjątkową, rodzinną podróż dookoła świata, w swoisty wyścig z czasem i własnymi słabościami. „Pokonć Niemożliwe” to projekt nie tylko podróżniczy ale przede wszystkim poznawczy a patronem honorowym tego przedsięwzięcia był Prezydent Miasta Gdyni Pan Wojciech Szczurek. W ciągu zaledwie 15 tygodni odwiedziliśmy 15 krajów ale to nie tempo i czas były wyznacznikami wyróżniającymi nas od wielu podobnych tego typu wyzwań. To nasza pogoń za własnymi marzeniami i odkrywanie marzeń dzieci na świecie oraz niesiona przez nas misja pokazania Polski w najdziwniejszych zakątkach świata podczas organizowanych Warsztatów Kultury Polskiej …
Wybierz się z nami poprzez tanzański busz pełny dzikich zwierząt, białe plaże Zanzibaru pachnące przyprawami, kolorowe Indie wyraźne jak smak curry, mistyczny Nepal, pamiętającą tsunami wyspę Koh Lanta – przez rozświetlony Hongkong i gubiące przeszłość Chiny – wprost do kanadyjskich drwali i witających wschód amerykańskich Indian Passamquaddy aż do dumnych Berberów w Maroku.
Jeśli chcesz się dowiedzieć w jakim mieście rozdają granaty, jaka roślina jest najlepszym strażnikiem kobiet, kto pierwszy ucieka z dżungli, jakie drzewo nazywane jest magicznym oraz gdzie można wypożyczyć kury do towarzystwa, koniecznie przyjdź i wyrusz wraz z nami w magiczną podróż dookoła świata.
Serdecznie zapraszamy."

Brzmi interesująco? Jeśli tak, to przyjdźcie, obejrzyjcie i posłuchajcie. Zapraszamy Was bardzo serdecznie na pokaz slajdów oraz krótki filmik....


Zajawka w Akwarium:
http://www.akwarium.gdynia.pl/wydarzenia/wydarzenia.php

Zajawka na Youtube: 

Zajawka w ratuszu Gdyńskim, strona 10: 




2012-05-04

City, city, city ... Warsaw :)


Nie wiem jak tłumaczyć fakt, że  kolejne już odwiedziny w stolicy połączone są z opadami deszczu. O ile wcześniej można było zwalić wszystko na wczesną wiosnę i kapryśną pogodę, to tym razem cała Polska ogarnięta falą  upałów motywowała raczej do zamiany długich portek na szorty i pozostawienie w domu tak zwanego "ekwipunku awaryjnego". Całą  podróż do Wa-wy spędziliśmy w pociągowym korytarzu, wisząc za otwartym oknem i wystawiając mordki do słońca. Ważne, aby wspomnieć, że podróż ta trwała zaledwie nieco ponad sześć godzin, więc idzie ku dobremu.
Wieczór spędziliśmy u  naszej niezawodnej Ani, dzięki której zawsze mamy gdzie spędzić noc i możemy liczyć na oprowadzanie po ciekawych zakątkach. Nie inaczej było tym razem, zarezerwowany dzień  wolny spędziliśmy w Wilanowie. Właśnie tutaj dopadł nas deszcz połączony z kilkoma grzmotami dochodzącymi ze skłębionych ciemno szarych chmur. Nie daliśmy się zastraszyć bo ogromnie chcieliśmy zobaczyć realizację projektu Augustyna Locciego. Dlaczego ten barokowy pałac królewski wraz z parkiem jest tak niezwykły? Po pierwsze przetrwał wojenne  i rozbiorowe zawieruchy a po drugie to wyjątkowe połączenie stylu oraz sztuki europejskiej i staropolskiej tradycji budowy. Zbudowany dla króla Jana III Sobieskiego i Marii Kazimiery, w kolejach losu był siedzibą polskich rodów magnackich oraz rezydencją króla Augusta II Mocnego a do roku 1946 przechodził z rąk do rąk znanych rodzin arystokratycznych. Warto dodać, że to właśnie tutaj w roku 1938 przyszła na świat, pochodząca z rodziny hrabiowskiej, znana aktorka Beata Tyszkiewicz.



Nas najbardziej, ze względu na pogodę i padający deszczyk zainteresowała chińska altana, w której urządziliśmy sobie piknik z przygotowanych przez Anię smakołyków. Wykorzystując okazję dziewczyny zrobiły sobie sesję zdjęciową  z parasolkami.




Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie. To był nasz wielki dzień  bo po raz pierwszy w życiu mieliśmy odwiedzić studio radiowe. Ubraliśmy nasze podróżnicze koszulki i ruszyliśmy na spotkanie z Kasią Stoparczyk i radiową "Trójką". Wzięliśmy udział w audycji "Zagadkowa Niedziela", która wyjątkowo odbyła się w czwartek :) Jako zaproszeni goście mieliśmy opowiedzieć słuchającym nas dzieciom i ich rodzicom o projekcie Pokonać Niemożliwe 2011, czyli o naszej podróży dookoła świata. Jako debiutanci - a było nas takich w studio więcej ponieważ była z nami na początku czteroletnia Zosia, z którą wspieraliśmy się wzajemnie - bardzo mocno się denerwowaliśmy. 


Zupełnie niepotrzebnie, jak się okazało bo pani Kasia to istny radiowy anioł, który dzięki swojemu doświadczeniu i wyjątkowej serdeczności sprawia, jakbyśmy znali się od wielu lat a atmosfera przypominała raczej pogawędkę przy herbatce. Fakt, praca w radiu nie jest łatwa. Trzeba trzymać się czasu, zawsze trzeba być dobrze przygotowanym do tematu i obsługiwać podświetlane guziczki :) Zawsze potrzebne jest wsparcie, którym są ludzie zza wielkiej szyby, kontrolujący to, co wychodzi w eter. 


Oczywiście moment, kiedy zbliżamy się po raz pierwszy do radiowego mikrofonu jest wyjątkowy i zapamiętamy go do końca życia. Niemałym również zaskoczeniem był odzew po zakończonej audycji, wiemy już, że słuchano nas w odległej Azji, na wschodnim krańcu Chin i w Holandii. Było nam ogromnie miło... i pamiętajcie, dwadzieścia dwa i siedem trójek :)
Kto nie usłyszał nas "na żywo" a ma ochotę odsłuchać wspomnianej audycji, może to zrobić przez najbliższe dwa tygodnie  pod podanym adresem:

A tymczasem w temacie Trzeciego Maja i Łazienek Królewskich w pięknych promieniach słońca.



Konstytucja  3-ego Maja.


Odświętny Fryderyk.

Teraz już wiem, co oznacza rodzinna podwózka :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...